piątek, 24 lutego 2017

A potem była długa cisza...
Bardzo długa, martwa cisza.
Do czasu, aż kamienie zaczną krzyczeć, albo płuca nabiorą powietrza.
Każda cisza jest bardzo wymowna. Czasem wygadana, innym razem wyje bólem.
Ma swój kres. Nie można jej przedawkować, choć czasem jest niezbędna, jak powietrze.
Potrafi leczyć i zatruwać.
Jest, i każdy musi ją odnaleźć, by w niej wylizać swoje rany.
Bez ciszy człowiek ropieje od środka.
Każdą trzeba przerwać pewnego dnia.
R

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Hiszpanka, choroba niesłychanie groźna…


Miałam wyjątkową okazję, by obejrzeć prapremierę filmu „Hiszpanka” w Teatrze Polskim w Poznaniu 27 grudnia 2014 r. Zaproszenie pana Wojewody Wielkopolskiego przygotowano bardzo gustownie. Trzymając w ręce kotylion powstańczy, zdjęcia z filmu i zalakowane zaproszenie ze wzruszeniem wspominałam mojego Dziadka. Wreszcie coś dla Was, Powstańców – pomyślałam. Krocząc po czerwonym dywanie za panią Grażyną Torbicką, czystym przypadkiem i niewielkim udziałem świadomości, przynajmniej na początku, ulegałam atmosferze święta. Rangi wydarzeniu nadał pan Wojewoda, który przypomniał o problemach – pieniądzach zainwestowanych przez Miasto, o współudziale sponsorów, pomocy finansowej ze stolicy. Hurraoptymizm rósł z każdą minutą. Tak! Należało wydać te pieniądze. Powstańcy zasłużyli! Jak dobrze, że pomogli przyjaciele. Scenariusz wybrany w konkursie. Owiany ścisłą tajemnicą, by nikt nie mógł w niego ingerować. Reżyser, autor scenariusza i producent w jednym (Łukasz Barczyk) pląsając radośnie wskoczył na scenę, by ogłosić, że nie spodziewał się, że tak monumentalne dzieło uda się zrealizować. Przyznał, że nie ograniczał szaleństwa pisząc scenariusz, bo sam nie wierzył w powodzenie projektu. Był tak szczęśliwy, a ja z nim. Entuzjastycznie oklaskiwałam dumnego reżysera, jego wybitnych aktorów, autorkę zdjęć oraz innych współtwórców. W teatrze zapanowała radość i pewność, że za chwilę dotkniemy czegoś wyjątkowego. Już byliśmy ludźmi sukcesu. Po wygranym Powstaniu teraz wygraliśmy taki film!

Wreszcie podziękowania i oklaski dobiegły końca, a zaproszeni widzowie mogli posmakować „wybitnego arcydzieła”. W pierwszej scenie bohaterowie w przepięknym hotelu kipiącym życiem, bogactwem, przepychem biegną schodami na tajne spotkanie… spirytystów. Zaczęło się tak pięknie i nagle siadamy do stoliczka, który zaczyna krążyć. Dla uwiarygodnienia sceny kamera w coraz szybszym tempie krąży z widzem by i on mógł być uczestnikiem seansu. Wirujemy tak wielokrotnie nim zdołamy ujrzeć mistrza Paderewskiego (Jan Frycz) przy fortepianie. Wtedy jeszcze miałam nadzieję. Ot początek z przymrużeniem oka, za chwilę przejdziemy do historii. Może zobaczę Dziadka Antoniego, który na wieść o powstaniu wprost z potańcówki biegnie z kolegami przejąć posterunek pruskiej policji we Wrześni? Trzeba się przecież uzbroić. Cóż z tego, że wojenne rany jeszcze doskwierają, że znów trzeba narażać życie? Przecież Polska to ważna sprawa! Nasza sprawa!


Jeżeli ktoś liczy, że znajdzie w filmie kawałek historii to niech sobie daruje. To nie jest film inspirowany Powstaniem Wielkopolskim. To poterowszczyznaw Poznaniu w czasach przedpowstańczych. Dla bliżej zainteresowanych – zwycięstwo zawdzięczamy ludziom, którzy z wielkim poświęceniem kręcą się ze stoliczkiem jeszcze wielokrotnie. Obecne przy stoliczku importowane medium damskie z Francji – Anne Besaint (Florence Thomassin) jest za słabe, by pokonać męskie medium pruskie – dra Manfreda Abuse (Crispin Glover), który próbuje, jako mucha tse – tse czy inny mucho – kształtny owad, zarazić hiszpanką mistrza Paderewskiego. Potrzebne jest medium silniejsze, bo mistrz nie może poradzić sobie z klapką na muchy. Cała scena odbywa się na statku, który mocno buja, tak dla odmiany, by odkręcić zakręconych przy stoliczku. Ach, ile uroku dodają zbiorowo rzygający za burtę marynarze w swych szykownych białych mundurkach!

Dzielna wojowniczka spirytka Wanda Rostowska (Patrycja Ziółkowska) rusza do Warszawy, by kupić usługi medium o większej mocy – wyjątkowo wrednej kreatury, Rudolfa Funka (Artur Krajewski), który za pieniądze dla odmiany może pomóc. I tak w Poznaniu pojawia się wybitniejszy mag, a proces ratowania mistrza rozpoczyna się od nowa. W międzyczasie spirytyści zadają sobie trud zdobycia przedmiotu należącego do mistrza. Podwiązko – szelki, w ramach patriotyzmu przechowywane w sejfie jak świętość, trafiają na stoliczek. Teraz rozpoczyna się międzymedialna walka z wybałuszaniem gałek ocznych, okaleczaniem, torturowaniem. W końcu złe medium, ale dobre – bo nasze, wygrywa, choć kładzie życie na szalę zwycięstwa. A może jednak nie? Podobnie jak syn pana, nie wiedzieć czemu, „Ceglarskiego”. Uwieńczeniem sukcesu jest mowa mistrza Paderewskiego, który wreszcie został przebrany z obłąkańczej koszuliny nocnej. Medium ubiło muchę. W przenośni oczywiście. Dużo symboli i metafor w tym filmie. Kilka jasnych momentów to obrazki z Poznania. Siedzimy w pięknym salonie z oknami wychodzącymi na ratusz. Trafiamy na Sołacz, Bogdankę. Śnieżna zima dodaje klimatu. Kilka ujęć jest naprawdę ładnych. Chociaż tyle.

No i pan Tytus Ceglarski (Jan Peszek) zdaje się być jedynym przy zdrowych zmysłach człowiekiem pytając: Skoro tyle mam zapłacić temu medium, to po co ja ściągam armatę? Nie podaruję sobie. Opiszę ostatnią scenę, w której syn Ceglarskiego, Krystian (Jakub Gierszał), jako duch w czarno- białym świecie, bawi się w jojo. W tle płynie radosna piosenka „czy pani zna już jojo, czy pani już w to gra”. Czy jakoś tak.


Pierwsza pointa to – tak się robi widzów w jajo. Druga – dobrze, że mój Dziadek nie siedzi na widowni. Odznaczony za waleczność przez generała wrogiej armii w dowód uznania żelaznym krzyżem, prawdopodobnie pokonałby znacznie więcej osób niż siedmiu pruskich żołnierzy.

Urzędnik, kasjerka, motorniczy, kominiarz, elektryk za swoje błędy odpowiadają finansowo. Mylisz się – ponosisz konsekwencje – płacisz. Czy ktoś z jury, grona decydującego o wyborze i produkcji filmu, poniesie konsekwencje tego „nieporozumienia”? Film z założenia miał przybliżyć ludziom Powstanie Wielkopolskie. Teraz zrozumiałam, dlaczego pan Wojewoda mówił o niedostępnym, skrywanym scenariuszu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoliłby na realizację tego projektu. Nie z pieniędzy Miasta. Nie w imię uhonorowania Powstańców.


Po zakończeniu projekcji salę sparaliżowało milczenie. Napisy przesuwały się po ekranie długo, a martwa cisza była najlepszym komentarzem do filmu. W końcu widownię do oklasków poderwali… aktorzy, reżyser i inni współtwórcy filmu. Byli z siebie naprawdę zadowoleni.

Nawet bankiet nie zatrzymał uczestników widowiska. Marsz do szatni i wyjścia był swego rodzaju demonstracją. W drzwiach na pożegnanie każdy dostawał jeszcze w prezencie jojo. Śmiać się, czy płakać? Przepraszam, Dziadku, jak ja czasami żałuję, że nie odziedziczyłam po Tobie bagnetu…

piątek, 9 stycznia 2015